Władysław Golec – WSPOMNIENIA
spisane od 28 grudnia 1978 do 7 stycznia 1979.
Korekty, śródtytuły i komentarze – Włodzimierz Cieślar, wnuk.
Początek nauki 1911 / 12.
Mamusia poszła mnie zapisać do szkoły. Patrzyłem na inne mamusie i wydało mi się, że moja jest najładniejsza.
W szkole mówiło się do nauczyciela „Panocku”.
Kiedy później chodziłem do szkoły, uczyła nas w 4 klasie pani Władysława Rychlewska, córka lekarza ze Lwowa. Kiedy uczyła, poprawiała zeszyty czerwonym atramentem. Jeden uczeń mówi:
„To nie mój zesyt bo jo ni mioł na cyrwono napisane.”
Decyzja o wyjeździe
Tatuś napisał, żeby mamusia przyjechała ze mną do Ameryki, że będziemy dwa lata i wrócimy razem. Mamusia sprzedała wiele rzeczy, zlikwidowała sklep, wydzierżawiła pole i dom. Trochę pieniędzy pożyczyła. Brat Franek i siostra Hanka zostali u rodziny. Franka zabrał Noworyta do Ostrawy.
Siostra Hanka, starsza o półtora roku ode mnie, nie słyszała i nie widziała na jedno oko. Jak miała 3 lata, zachorowała na zapalenie mózgu i tak zostało po tej chorobie. Była mądra, wszystko umiała robić w polu i szyć na drutach, można się było z nią porozumieć na migi. Poszła kiedyś kopać ziemniaki nad Łękawkę, buciki się jej rozlazły, przemarzła i umarła, mając 24 lata.
Karolina Golec (Prababcia) i Hanka Golec (Siostra Dziadka)
Podróż do Ameryki
Popłynęliśmy z mamusią do Ameryki.
Najpierw byliśmy w Bremen w Niemczech, kilka dni mieszkaliśmy w hotelu, badani przez lekarzy.
Pierwszy raz widziałem balony, takie wielkie, i mewy, ptaki takie jak gołębie, całe chmary.
Płynęliśmy 3. klasą, w takiej zbiorowej sali, na piętrowych łóżkach. Otrzymaliśmy pasy z korkami. W razie tonięcia miało się taki pas zapiąć i jakiś czas można się było utrzymywać na wodzie, tak nas uczyli marynarze.
My z mamą spaliśmy na piętrze. Tam było lepiej, bo jakbyśmy spali na dole a ten wyżej miałby morską chorobę, byłoby bardzo nieprzyjemnie. Mama ani ja nie chorowaliśmy na morską chorobę. Choroba morska znaczy, że wiele ludzi nie może znieść takiego kołysania i zwraca (po prostu rzyga).
Pewnej nocy widziałem, jak kobiecie czy dziewczynie, co koło naszego łóżka miała swoje, z drugiej strony mężczyzna sięgał ręką po woreczek z pieniędzmi i dowodami, który miała na sobie. Ruszyłem mamusię ręką a ona udała, że się budzi, usiadła i złodziej się wycofał. Potem ta dziewczyna dziękowała mamusi, jakeśmy byli sami.
Majtek marynarz sprzedawał takie placuszki, jak nasze pączki, po 10 centów. Kupowałem. Jedzenie nie było najlepsze. Wliczone do biletu (“sifkarty”), miały być bardzo dobre.
Przed Nowym Jorkiem przesiedliśmy się na taki mniejszy okręt a ten popłynął jeszcze dalej, do Filadelfii czy San Francisco, nie pamiętam.
Nie mogłem zrozumieć, jak mógł się utrzymać na powierzchni morza taki wielki dom, jak kościół, gdyśmy wysiadali.
W Nowym Jorku nic nie widziałem. Jak się popatrzy do góry to nie widać nieba, tak duszno. Czekał tam na nas agent. Nocowaliśmy może na 20. piętrze w hotelu, bo jechaliśmy windą.
Wsiedliśmy do pociągu. Jechaliśmy i jechali. W pociągu jest jedna klasa. W tym samym przedziale jedzie właściciel kopalni czy fabryki co i robotnik. Robotnika nie odróżni się od kapitalisty, jednako ubrani (oczywiście, jeśli robotnik jest po pracy i ubrany świątecznie).
Przyjechaliśmy do Chicago. Musieliśmy pojechać na inny dworzec.
Mamusia zamówiła rykszarza, mnie się to bardzo podobało. Mamusia mówiła, żebym nie mówił tatusiowi, żeśmy jechali rykszą. Nie wiem, dlaczego. Przecież tatuś był dobry. Że koszt ? Nie wiem.
Znowu wsiedliśmy do pociągu i jedziemy i jedziemy.
Mamusia miała, jak na obywatelkę austriacką, porządne ubranie ale tam, w Ameryce, czuła się biednie. Ichnia moda i tam takie rzeczy nie są drogie.
Jechaliśmy z Nowego Jorku na miejsce dwa dni i dwie noce.
Ostatnia stacja to Standard / Illinois. (Po roku przenieśliśmy się do Greenville.)
Nie wiem, dlaczego poczta nazywała się „taft”. Na poczcie każdy, co sobie zamówił, miał swoją skrzynkę – „box” – na listy.
Tatuś przychodził po nas regularnie na dworzec a kiedy przyjechaliśmy to nikogo nie było.
Na stacji kolejarz poczęstował mnie pomidorem. Pierwszy raz widziałem taki owoc, ani słodki, ani kwaśny, a kolejarz się śmiał i namawiał, żebym jadł. Zrozumiałem, że mówi, że to dobre : „good, good!”.
Kolejarz nam doradził (na migi), żebyśmy szli jakąś ulicą prosto.
Był to wieczór, ciemno, no i idziemy i idziemy. Idą robotnicy do pracy. Któryś z robotników, Polak, zauważył, że my ze „Starego Kraju”. Znał tatusia trochę, podprowadził, no i trafiliśmy.
Było to osiedle przy kopalni węgla, takie miasteczko, kolonia, jak przed 50 laty Brzeszcze na Śląsku. Kościółek, salon, czyli gospoda, kino, sklepy, poczta, stacja kolejowa. Szkoła. Domki robotnicze jedno- i dwurodzinne, drewniane. Ściany z desek z zewnątrz i wewnątrz a w środku pusto. Dom taki złożyli robotnicy w jeden dzień a piec to trzeba było gotowy kupić, zapłacić w sklepie, to przywieźli na miejsce, na takiej platformie, parą koni.
Studnia była na podwórku na pompę, co się ręką pompowało. Mieliśmy taki mały ogródek, gdzie uprawialiśmy pomidory i ziemniaki (“potatoes”), były takie słodkie. Ładnie rosły te warzywa ale była stonka, którą topiliśmy pod pompą.
Od lewej: Władysław (Dziadek), Karolina (Prababcia), Józef (Pradziadek) Golcowie
Standard, IL, USA, 1912
Orzechy są tam takie z cienką łagodną skórką, tatuś mi kupował często (były tańsze od cukierków), zwłaszcza jakeśmy szli do kina. Kino było nieme ale ciekawe.
W pierwszym roku naszego pobytu w Ameryce tatuś uczył mnie po angielsku – jest to urzędowy język w Ameryce Północnej, czyli Stanach Zjednoczonych. Mieszkali tu ludzie różnej narodowości, najwięcej było Włochów (Talijanów), Słowaków, Rusinów. Bawiłem się z dziećmi tych wszystkich narodowości i jakoś się porozumiewaliśmy. Niewiele pamiętam po angielsku, tylko kilka słów.
Rok nauki 1913 / 14
W drugim roku chodziłem do szkoły do drugiej klasy. Szkoła była 8-klasowa, nauka po angielsku. Tam, gdzie są większe skupiska Polaków, oprócz angielskich są szkoły polskie : w Chicago, w Spring Valley*, Illinois (*nazwa miasta nieczytelna)
Świadectwo otrzymałem z dobrym wynikiem. Uczyli nas o Kolumbie, rachunki to takie w drugiej, jak u nas w pierwszej klasie. Otrzymaliśmy, wszyscy uczniowie, szczoteczki do zębów i pastę za darmo. Nie było ławek, tak jak u nas, tylko krzesełka piękne z okrągłym siedzeniem i stoliki. Nie mieliśmy tabliczek i rysików tylko zeszyty i ołówki, pióra i atrament.
W Ameryce każdy obywatel może być wybrany prezydentem, jednak musi być urodzony w Ameryce.
Bardzo bolałem nad tym, że, niestety, nie urodziłem się w Ameryce.
Władysław Golec
:: :: ::
Początkowo chciałem na tym zakończyć ten odcinek ale pokusiło mnie o więcej. Chciałem dowiedzieć się wielu rzeczy, np. jakim okrętem płynął mój Dziadek, gdzie są miejscowości, o których pisał, jak teraz wyglądają… Postanowiłem odtworzyć tę podróż.
Efekt końcowy zaskoczył mnie samego.
Przez ponad dwa miesiące szperałem w Internecie, w poszukiwaniu śladów tej opowieści. Trafiłem na serwis Ellis Island Foundation, gdzie umieszczone są informacje o imigrantach, przybywających do USA na przełomie XIX i XX wieku, kopie mikrofilmów z list pasażerów, opisy okrętów pasażerskich, zdjęcia i wiele innych. Oto, co znalazłem.
Dziadek wyruszył ze swoją matką, moją prababcią Karoliną, z Bremen w dniu 29 sierpnia 1912 roku okrętem S.S. Rhein. Do Nowego Jorku dotarli 4 września 1912 roku.
Żródło: www.ellisisland.org / Richard Faber collection
S.S. Rhein: zbudowany w 1899 roku w Hamburgu przez kompanię Blohm & Voss dla North German Lloyd / Norddeutscher Lloyd, pod niemiecką banderą. Waga brutto 10.058 ton, długość 520 stóp (158,5 m), szerokość 58 stóp (17,7 m). Napędzany 4 silnikami parowymi, podwójna śruba. Prędkość 14,5 węzła. Pojemność 3.451 pasażerów, z tego 369 w klasie drugiej i 3.082 w klasie trzeciej. 4 maszty, 1 komin. W 1917 roku przetransferowany do rządu USA i przemianowany na USS Susquehanna. Służył jako transport wojskowy.
Złomowany w Japonii w 1929 roku.
Ciekawy wpis na ten temat znalazłem w Wikipedii pod tym adresem (tekst po angielsku).
Wyszukanie Dziadka i Prababci na serwisie Ellis Island nie przysporzyło mi kłopotów. Wyszukiwarka serwisu działa szybko i skutecznie.
Dziadek:
Prababcia:
Więcej pracy przysporzyło mi wyszukanie ich nazwisk na liście pasażerów. Zajęło mi to trzy tygodnie.
Przejrzałem 1007 mikrofilmów, tracąc powoli nadzieję. W pliku nr. 1008 natrafiłem w końcu na to:
Korzenie… dla niektórych niepotrzebny sentyment, dla mnie pasja.
Myślę, że trzeba już iść spać, zbliża się 3 w nocy 🙂
W następnym odcinku: dziwny sen Prababci Karoliny, powrót do Starego Kraju i początek wojny.
Zapraszam!
Włodzimierz Cieślar
Czekam na kontynuacje
Pani Małgosiu, obiecuję, że kontynuacja będzie wkrótce, być może jeszcze w marcu 🙂 Dziękuję za zainteresowanie i pozdrawiam.
Hej! To jak z kontynuacją? Bo ja już dostałem inny rękopis (Wspomnienia z wysiedlenia) i szybko przepisuję! Jak nie masz czasu, to możesz mi podrzucić kiedy (ja na Śląsku chronicznie bywam). To razem szybciej pójdzie. (No ale zaś nie chcę Ci odbierać tej przyjemności, zresztą pewno lepiej skomentować potrafisz). Pozdrowienia 😀
Witaj Adamie! To my jesteśmy kontynuacją wizji życia mojego Dziadka a Twojego Pradziadka – nie zapominaj o tym 🙂
A co do kontynuacji zapisków… jesienią pojawi się kolejny wpis. O prorockim śnie Prababci i o… jajecznicy 🙂
Czekam z niecierpliwością 😀 😃 🙂