:: LISTOPAD 2011 ::
Była jesień. W jesieni ludzie chorują.
W listopadzie 2011 moja żona również chorowała. Przez tydzień brała antybiotyki. Po skończonej dawce gardło nadal dawało się jej we znaki, poszła więc do doktora w renomowanej klinice.
Pamiętam, jak wzburzona wróciła z tej wizyty. Trafiła na „ruskiego doktora”. Tak naprawdę, nazywał się Andriej i był z Ukrainy. Sabka opisała doktorowi swoje dolegliwości (uciążliwy ból gardła) i oczekiwała ”nowoczesnej reakcji”.
„Ruski doktor” odpowiedział jej logicznie i (w moim mniemaniu) rozsądnie: „Jak gardło jest chore, to musi boleć. To jest, jak rana, musi się wygoić” i… nie przepisał nic z „mocnych” leków. Zalecił cierpliwość.
Moja żonka (kto ją zna, ten wie) wzburzyła się okropnie. Poczuła się zlekceważona i uznała, że „ruski doktor” nie docenił dostatecznie bólu jej gardła, skoro nie wypisał jej kolejnego antybiotyku. Po powrocie do domu i wewnętrznej dyskusji była nawet skłonna wnieść skargę na „ruskiego doktora”.
Nie zrobiła tego.
Tydzień później okazało się, że jesteśmy w ciąży. Rozmawialiśmy o „ruskim doktorze” już w innym kontekście.
Po raz kolejny potwierdziło się moje przekonanie o celowości „problemów”, które nas spotykają. O tym, że pierwsze wrażenie na temat tego, co nas spotyka, niekoniecznie musi być tym właściwym.
Antybiotyk, zażywany w czasie ciąży, może negatywnie wpłynąć na dziecko. Pamiętam, jak Sabka cieszyła się, że właśnie wtedy „ruski doktor”, ze swoim niepopularnym konserwatyzmem, stanął na naszej drodze. „Polski doktor” zapewne przepisałby kolejne nowoczesne piguły.
Eh… celowość „problemów”…
PS. Czy już wspominałem, że znów będę ojcem?
:: LIPIEC 2012 ::
12 lipca 2012 roku o 04:56 i 45 sekund urodził się nasz drugi syn.
Jest malutki, brzydki, piękny, kochany i bezbronny.
Nie mamy jeszcze imienia. Trochę nam z tym ciężko, intensywnie szukamy.
Arcyważne wyzwanie…
Oltuś ma czas… My myślimy 🙂
(“Oltuś” to skrót od zdrobnień naszych dotychczasowych preferencji, Alka i Artura).
:: WRZESIEŃ 2012 ::
Ustalenie imienia zajęło nam trochę czasu. Od momentu, kiedy jasne się stało, że będzie chłopiec, były już na tapecie: Radosławy, Mateusze, Łukasze, Dawidy, Kamile, Krystiany, ba, nawet Bożydary, Ziemowity, Olafy i Edmunci (z mojej ulubionej lektury) oraz cały legion imion, których żywot równał się długością z okresem wegetacji Drosophila Melanogaster, czyli wygasał naturalnie o poranku dnia następnego.
Nie traciliśmy jednak nadziei. W nocy, kiedy jechaliśmy rodzić, wydawało się nam, że z pomocą przybył nam … jeż! Na rondzie, tuż przed szpitalem, jeż majestatycznie przeszedł przepisowo na pasach tuż przed maską naszego samochodu, fukając coś po swojemu.
Zamarliśmy… moja żona (rodząca) i ja jednogłośnie zakrzyknęliśmy: Jezu, JERZY!!!
Na krzyku się skończyło, bo Jerzy też umarł, tuż po porodzie. Po drodze spotkał nas Henry, ale szybko się ulotnił. Odwiedził nas Wiktor, który błyskawicznie zniknął. Wpadli Julian z Juliuszem, trochę pobyli i wkrótce się zmyli. Było jeszcze paru gości, którzy nie wzbudzili w nas większych emocji.
Jak to zatem w życiu bywa, powróciliśmy do korzeni, czyli do najpierwszych dwóch imion, od których zaczęliśmy: Aleksander Artur.
Tak naprawdę, te dwa imiona pasowały nam perfekcyjnie do malucha i jego charakteru od samego początku, kiedy tylko na nie wpadliśmy, musiały jedynie swoje odczekać. Kością sporu była wśród nas jedynie kolejność występowania. Moja żona chciała mieć na froncie Aleksandra, ja – Artura i każdy z nas bronił swoich okopów.
Po kilku dyskusjach podjęliśmy decyzję. Królewskie imiona, w jakiejkolwiek kolejności by nie wystąpiły, zawsze będą miały królewskie inicjały: AAC. Aleksander Artur Cieślar 😉
:: LISTOPAD 2013 ::
Życie samo dopisało nam epilog historii o imieniu. Dwa miesiące temu, niecałe dwa lata po historii z ukraińskim lekarzem, zaniemogłem. Nie mogłem się ruszać, była sobota więc wezwałem lekarza na wizytę domową. Przyjechał … on sam, ten sam “ruski doktor”! Opowiedzieliśmy mu naszą historię z Alkiem i podziękowaliśmy za jego niepopularny konserwatyzm. Mieliśmy wrażenie, że wzruszył się i ucieszył puentą tej opowieści.
Powiedział nam też wówczas ciekawą rzecz o swoim podejściu do leczenia: “Nie tylko leczyć się ale i chorować trzeba naturalnie.” Czyli swoje trzeba czasem przeleżeć. W dzisiejszej erze pośpiechu i antybiotyków porada chyba niepopularna.
Po jego wyjściu popatrzyliśmy na wypisaną przez niego receptę i zaniemówiliśmy. Nazywał się Alieksandr, nie Andriej, jak wcześniej mniemaliśmy…
Najnowsze komentarze