Często spoglądam na czarny segregator na mojej półce.

Po prawej stronie Biblia, po lewej: najcenniejsze książki z mojej biblioteki.

Tylko ten czarny segregator nie daje mi spokoju.

Są w nim rękopisy mojego Dziadka, Władysława Golca.

Jego Pamiętniki. Mój spadek. Moje korzenie. Historia mojej Rodziny.

Żałuję, że w czasie, gdy Dziadek żył, byłem zbyt mały, żeby wsłuchiwać się w Jego opowieści.

Na szczęście, zostawił mi swoje zapiski, pisane z pasją dla pokoleń.

Dziś otwieram drugi rozdział: Wojna 1939.

drugi od prawej: Władysław Golec, mój Dziadek

[ niebieskie komentarze: Włodzimierz Cieślar, wnuk ]

 

WSPOMNIENIA Z WOJNY W 1939 ROKU

 

24 sierpnia 1939 roku otrzymałem kartę mobilizacyjną z nakazem stawienia się w tym samym dniu w 4 Pułku Strzelców Podhalańskich w Cieszynie.

Najbliższa stacja kolejowa znajduje się ode mnie z domu 1 godzinę i 20 minut. Stacja Hucisko, pomiędzy Suchą Beskidzką a Żywcem. Odprowadziła mnie żona.

Po rynku przechadzał się ze swoim synkiem Cesiem Zyzański Wł[adysław], który też w tym dniu miał jechać. Mając własny pojazd mógł jechać wprost do Żywca.

Na stacji w Hucisku wsiadał tylko jeden rezerwista Hetman, nauczyciel z Koszarawy, jego też żona żegnała. Żona moja musiała sama wrócić do domu przez las, do dzieci: Hanusi i Józka i matki mojej.

W tym samym dniu byłem już w Cieszynie. W Jeleśni czekało na pociąg dużo rezerwistów a jeszcze więcej żegnających: żony, siostry, narzeczone. Jaki tam był płacz, zawodzenie żałosne! Pewno, że niejeden nie powrócił albo też został kaleką.

W Cieszynie koszary stały puste, przyjmowano rezerwistów. Obok koszar, w zabudowaniach jeszcze pułkowych, ostrzyżono nas. Tam też spotkałem Jana Maciejnego, też rezerwistę. Pierwszą noc [spędziliśmy] w takich tymczasowych pomieszczeniach.

Na drugi dzień, tj. 25 sierpnia, umundurowano nas. Otrzymaliśmy pełny ekwipunek w dobrym stanie, z maską gazową, duże konserwy, tak zwane „żelazne porcje”, karabiny Mauzery i lekkie maszynowe Maksym, naboi pod dostatkiem i granaty.

Tylko na furażerce orzełek mi się złamał. Myślę sobie: „Zły znak” ale koledzy postarali się o porządny orzełek, bo to przecież ważna rzecz.

Kwaterowaliśmy w budynku Seminarium Nauczycielskiego. Cały nasz batalion i inne bataliony były na granicy. Teraz nie nazywało się 4 P.S.P [Pułk Strzelców Podhalańskich] i taki a taki batalion a Nr. 202. Byli tam też [ludzie] z mojej wioski, pełniący czynną służbę. Jan Mazgaj „Klapdrok” (jego brat Stanisław nie wrócił był z 3 P.S.P.), Józef Cacak, Karol Bąk i kapral Ferdynand Pyclik. Piszę [o tym] dlatego i [wymieniam] stopień wojskowy, ponieważ byliśmy później dużo razem.

Z koszar, tj. z tej szkoły, chodziliśmy co dzień wczas rano w pełnym ekwipunku za Cieszyn, do pomocy przy budowie a wieczorem z powrotem. Dokuczliwe było to noszenie całego bagażu, jak na mnie za ciężkiego. Nie byłem w domu dobrze odżywiany. I tak do dnia 1 września.

Prawie już mieliśmy przystąpić do pracy a tu nadleciał samolot niemiecki i siecze z karabinu maszynowego. Żeby to była choćby z ręcznych karabinów salwa, byłby mógł zostać zestrzelony, leciał bardzo blisko nad nami. Oczywiście, żeśmy się pokryli – ile to razy było w czasach rekruckich: ”Lotnik, kryj się!” a tu trzeba było…

Nie moja to rzecz krytykować, ani myślę. Nasze Wojska, nasi Strzelcy Podhalańscy to przecież ten najpiękniejszy kwiat, jak to jest w jednej piosence, którą śpiewaliśmy w czasie mojej czynnej służby, a Cieszyn to najładniejsze miasteczko.

(Poniżej umieszczam link do Muzeum 4 Pułku Strzelców Podhalańskich z Cieszyna. Temat Strzelców Podhalańskich zaintrygował mnie tak bardzo, że będę do tego tematu jeszcze wielokrotnie wracał. Ciekawy artykuł w tym temacie znalazłem m. in. w WIKIPEDII. Tematów ważnych, kontrowersyjnych czy po prostu ciekawych jest wiele. Na przykład, dlaczego Strzelcy Podhalańscy używali w swojej symbolice swastykę? Jaka była historia Czwartego Pułku w Cieszynie? Gdzie mieści się muzeum 4 Pułku? (a jest!) I wiele innych… Śledźcie ten wpis, będę tu stopniowo odkrywał wyniki mojej pracy badawczej.)

I tak rozpoczęła się wojna. Po odlocie samolotu niemieckiego dowódca zarządził wymarsz w stronę Bielska. Kiedyśmy uszli już parę kilometrów za Cieszyn, jechał oficer na rowerze, wzdłuż maszerujących żołnierzy, i mówił, że nasze wojsko wkroczyło do Prus Wschodnich.

Dowódcą Kompanii był porucznik rezerwy Paulone, Drużyny kapral, nazwiska nie pamiętam, tyle wiem, że był ze Śląska. Mnie w marszu za ciężko było, gdy oprócz osobistego wyposażenia trzeba było nieść na zmianę karabin maszynowy. W domu nie byłem dobrze odżywiany, więc sił nie było.

Pod wieczór doszliśmy przed Bielsko i zajęliśmy miejsce do obrony. Tam przebyliśmy noc z 1 na 2 i cały dzień 2 września. Złapano szpiegów – jednego powieszono. Wieczorem, jak już było ciemno, widać było rakiety niemieckie, wybuchające różnymi kolorami. Nie wiem, jak się ta miejscowość nazywała – Stare Bielsko, Zarzecze? – w każdym razie blisko Bielska.

Weszliśmy na ul. Aleksandrowice w Bielsku w pełnym szyku, Kompaniami. Dowódcy na przedzie na koniach. Na głównej ulicy naraz z okien kamienic padły strzały. Strzelali wprost na kolumny wojska – nie wiem, ilu tam było rannych czy zabitych. Rozpierzchliśmy się po bokach ulicy. Wojsko przeszło ale część została, w której i ja się znajdowałem.

Jak ucichły strzały, w jakiejś bocznej uliczce czy placu któryś ze starszych stopniem zarządził zbiórkę. Było nas 40. Był wśród nas żołnierz nazwiskiem Faber, pochodzący z Bielska, który prowadził [nas] przez różne uliczki, ogrody, płoty. Ja zorientowałem się dopiero w Kamienicy, gdzie jesteśmy. Później przechodziliśmy w Mikuszowicach koło fabryki, gdzie pracowałem przez dwa lata, doszliśmy do Straconki. Tam my się zatrzymali w jakimś budynku, który nam wskazali tamtejsi gospodarze. Usnąłem.

Budzi mnie [któryś] z żołnierzy:

„Panie Podchorąży, wstajemy, idziemy dalej!”

Ja przecież tylko strzelec…

Szliśmy pod górę, taką polną dróżką, dołączyliśmy do naszej Kompanii przed Kozami. Jeszcze przedtem spotkałem z mojej wioski żołnierza samotnego, z 3 P.S.P.

„A ty co tu robisz?” – [pytam].

A on całkiem poważnie:

„Ja nie głupi głodówkę prowadzić.”

„Ej, nieładnie!” mówię mu ale co tu gadać z takim… [w oryginale przekreślone słowo „capem”]Jakiś czas uszliśmy spokojnie. Już w Kozach, dużej wsi, strzelali do nas zaczajeni miejscowi, Niemcy z Hitlerjugend. Musieliśmy się chronić po rowach i koło budynków. W końcu nasze maszynowe karabiny ich uciszyły.

Tam też, w Kozach, widziałem na drodze zabitą dziewczynę, może czternastoletnią, w tym miejscu, gdzie przechodzi kolejka z kamieniołomu.

Teraz dowódca zarządził ubezpieczenie boczne z lewej i z prawej strony. Ja szedłem w ubezpieczeniu lewym, aż do mostu na Sole. Myślę sobie, że się wycofujemy, to jeszcze nie przegrana. Może tu, za Sołą, będzie oparcie. Nasi saperzy już układali cegiełki, żeby most wysadzić w powietrze, jak wszyscy przejdziemy.

Za mostem pojawił się samolot z krzyżami, nisko. Strzelaliśmy z karabinów do niego ale co mu tam zrobisz…

W Kętach, w takim parku, zarządzono odpoczynek. Tabor tam był już przed nami, właśnie spotkałem z mojej wsi Cacaka, który był woźnicą w taborze.

„A to ja plecak zostawię w twoim wozie” – [rzekłem], na co się chętnie zgodził. Zawadzał mi też notes skórzany, bo kieszeń bluzy była prawie tam, gdzie łopatka i maska gazowa.

Nie widziałem już więcej plecaka. Rozbili nasze tabory pod Wadowicami. Najbardziej to mi szkoda było konserw, tak zwanej „żelaznej porcji”, a byliśmy głodni, bardzo głodni.

Przed Andrychowem wyszły naprzeciw nas dziewczęta z kurczakami i owocami. Za parę minut nadleciała chmara niemieckich samolotów i bili do nas. Może w Wieprzu widziałem zabitego człowieka, trzymającego jeszcze powróz od krowy. Krowa stała a obok był dół od bomby wielkości domu…

Razem z innymi przeżyłem nalot pod mostkiem. W butach było mokro, pełno błota.

W Hoczni wstąpiłem do jednego domu. Gospodyni dała czysty ręcznik na onuce. W Wadowicach na chwilę się zdrzemnąłem na kamieniach w rynku. W Wadowicach rozbili skład tytoniowy. Na chwilę przysiadłem się na wór, nie wiedziałem, że tam były paki z tytoniem.

Za Wadowicami, może w Barwałdzie, zbiórka Kompanii. Koledzy częstują papierosami, dostałem sporo paczek papierosów ale jeść nie było.

Tam, w takim zagajniku, widziałem powieszonego szpiega.

Kiedy byłem na czatach, to jednym palcem trzymałem oko, żeby nie usnąć w tych ziemniakach za stodołą. Niemcy byli tak blisko, po drugiej stronie potoku, że ich dobrze widziałem. Miałem jeszcze kawałek suchego chleba, garnuszek mleka, to się dobrze pożywiłem.

Znowu marsz.

Znaleziony rower Drużynowy dał mnie, przez jeden dzień byłem gońcem Kompanii.  Przez Kalwarię jechałem sobie swobodnie, nie miałem już plecaka.

Przy takiej małej rzeczce był opór. Zabili konia porucznikowi z naszej Kompanii i trzeba było dać rower. Mówi do mnie porucznik:

„Towarzyszu, pożycz konia, bo już swojego nie mam.”

Miałem ciasne buty i odparzyłem pięty, nie mogłem już nadążyć. Siadłem przy drodze na chwilę odpocząć. W tej chwili przyszło mi na myśl, że mnie mogą Niemcy zabrać do niewoli i dalej idę.

Jechało auto ciężarowe, zabrali mnie i tak dojechaliśmy gdzieś blisko Krakowa a potem marsz i marsz. W jednej wsi odpoczynek, żołnierze po domach za chlebem.

Gosposia nie miała chleba ale miała mąkę. Piekliśmy placki na blasze. Ledwie z jednej strony trochę się przypiekło, zbiórka!

Potem w lesie wolno było rozpalić ogień nieduży, tośmy dopiekali i jedli jeszcze na wpół surowe.

Przez Rozwadów na Szczucin.

Za Tarnowem były duże walki od czwartej rano do może 3 po południu. Odparliśmy Niemców na 12 kilometrów. Było to koło Radłowa / Wola Radłowska.

Jakeśmy nacierali, wołaliśmy „Hurra! Czołgi naprzód!”

(A czołgów nie było.)

Na rozbitym samochodzie, takim małym jak osobowy, półpancerzy, był płaszcz lekki, pewno oficerski. Kusiło mnie wziąć, nie miałem płaszcza a w nocy było już chłodno.

No a jakby mnie tak wzięli do niewoli, z takim niemieckim płaszczem, poradziliby, żem zabił jego właściciela i płaszcz wziął…

Za chwilę idzie czołg i bije takimi jakimiś nabojami, że po upadnięciu kuli był dym. Był blisko nas.

Jak wówczas krzyknę:

„Matko Boska, ratuj!”

Na szczęście na prawo był rów, niby potok. Tam skoczyłem.

Byli tam już ranni, opatrywani przez naszych lekarzy. Po przejściu tego Potoka było kilka domów, za którymi ostrzeliwali Niemców żołnierze. Wtedy to odbiłem się od swojej Kompanii, bo ci żołnierze byli z trzeciego P.S.P. Dołączyłem do nich, było to ósmego września.

U nas w wiosce, na górze zwanej Jasną Górką, jest kaplica matki Boskiej. W ten dzień było nabożeństwo. Ludzie się modlili: „Święty Boże, od powietrza, głodu, ognia i Wojny zachowaj nas, Panie!”

Ksiądz Komendera powiedział kilka słów a wszyscy w kościele płakali. Posłali go do Dachau. Nie żyje.

>>> <<<

Niemcy znowu silnie natarli, musieliśmy się wycofać. Przestrzeń, którą [zdobyliśmy] w bitwie od rana do popołudnia, przelecieliśmy może za godzinę. Uciekaliśmy koło takiej małej rzeczki, wierzbinami, wiklinami a po drugiej stronie, szosą, w tym samym kierunku jechali Niemcy na motorach.

Doszliśmy do rzeki, chyba to jest Wisłoka, a tu mostu nie ma. Jest bród ale woda w tym miejscu głęboka. Jak przejeżdżały wozy, to jeno głowy końskie było widać. Przeszliśmy dalej, gdzie woda szeroka ale za to mniej głęboka a spodem miękka (piasek). Rozebraliśmy się do naga, przywiązali do karabinu, trzymając [go] rękami nad głową. Z początku woda nieduża, do kolan, potem coraz wyżej, aż po sama szyję. Niedaleko brzegu był jar, płynęła skrzynia z sucharami. Zanim doszedłem do jaru, skrzynka sucharów była pusta.

Za rzeką wojska różnego rodzaju broni. Pytaliśmy się, ja i jeden kolega, o 4 Pułk Strzelców Podhalańskich, bo o numerze to nikt z zapytanych nie wiedział, co to za oddział. Wskazali nam drogę i szliśmy. Już się ściemniło, idziemy, idziemy… Dojechała do nas nasza żandarmeria, połowa tym razem na motorze. Sierżant i drugi, nie wiem, jakiego stopnia, mówią nam, że Niemcy już blisko, żeby prędzej, że za nami nie ma już nikogo.

Tamto wojsko za rzeką chyba nie zdążyło a może artylerzyści, kawalerzyści i inni [tak].

Szliśmy lasem, widać światełko, weszliśmy do domu. Gospodarz wystraszony ale wskazał nam miejsce w stodole, że tam możemy się przespać. Ułożyliśmy się w kucki, karabin między kolana (kolba) a lufę trzyma się rękami.

Obok nas była sieczkarnia i narżnięta pasza. W głębi stodoły słychać było rozmowę ściszonym głosem ale tak, że mogliśmy dobrze słyszeć innych żołnierzy. Z rozmowy wychodziło, że się przebierają w cywilne ubrania, że się zgodzili pójść do niewoli.

Wtem słychać strzały, gdzieś nie tak daleko, może jeden kilometr lub dwa.

Mówię do kolegi:

„Nie ma tu co robić. Jeszcze by nas mogli przyszli jeńcy poturbować. Są ludzie, co nie lubią, jak ktoś jest innego zdania.”

Wyszliśmy na dwór – gospodarz po cichu mówi, że te strzały są przed nami za lasem.

No i poszliśmy dalej przez las, znowu idziemy i idziemy…

Rozwidniło się i za chwilę skończył się las. Wioska.

Tu w wiosce byli w nocy Niemcy. Była walka i, jak to bywa na pobojowisku, kilka domów spalonych, ważnych rzeczy porozrzucanych, pomierzwionych, dym, swąd i cicho, jakby tu nikogo nie było…

I rzeczywiście, ludzie widocznie pouciekali do lasu. Weszliśmy do jednego domu. Chleb na stole, mleko gotowane na blasze kuchennej, jeszcze ciepłe. Mleka nie piliśmy, bojąc się, że może być zatrute ale chleb swojego pieczenia wzięliśmy i drodze pożywili i jeszcze innym, co tam już skądś się znaleźli, daliśmy.

I znowu naprzód, na wschód!

Kierunek: Szczucin – Janów Lubelski.

Nadjechał samochód ciężarowy z naszym wojskiem i zabrał nas, mnie, widząc, jaki jestem zmęczony i niewyspany.

Podoficer, zdaje mi się, sierżant, mówi:

“Coś ty taki blady?” i dał porządny łyk wina.

Zaraz usnąłem i spałem, nie wiem, jak długo. Przebudzili mnie i wskazali ot tą dróżkę przez wiklinę:

“Parędziesiąt kroków tam są resztki twojego oddziału.”

Przy rzece, mniejszej jak ta przez którą przechodziłem, nasz oddział! Batalion. Przy zbiórce, po odliczeniu, było nas 97-98. Zginął nasz dowódca kompanii Paulone. Nie wiem, czy na pewno zabity, ranny czy w niewoli.

Utworzono jedną kompanię, z każdej kompanii pluton. I nowość: pierwszy raz gotowano obiad – na ochotnika skrobać ziemniaki (obierać). Kto pójdzie, dostanie papierosy. Były papierosy i obiad, jak w najlepszej restauracji w Warszawie. Teraz nie wiem ale mi się wydawało, że to inne wojsko zacięte [tekst nieczytelny].

Znowu marsz i marsz bez chleba i spania, po wioskach. Chleba nie było – wyjedli, co przed nami już przeszli a także uciekinierzy. Ludzie dawali, póki mogli. Gdzieś koło Janowa kuchnia nasza gotowała obiad. Widziałem, jak w polu jakieś światełko błyska, i to w dzień, a to był szpieg, co dawał znaki Niemcom o wojsku.

Nadleciały samoloty, rzuciły bombę i po kuchni i obiedzie. Szczęściem strat w ludziach nie było. I znowu marsz… Nauczyciel Hetman jeszcze tutaj szedł w pełnym rynsztunku, na drodze upadł i zemdlał.

KONIEC STRONY 11 Z 20.

Pokusiłem się o szybką symulację trasy, jaką mój Dziadek przemierzył podczas opisanej wędrówki.

Wujek Googiel pokazał mi następującą symulację trasy Cieszyn – Bielsko – Kozy – Wadowice – Barwałd – Kalwaria – Szczucin – Rozwadów – Janów Lubelski

Na dzisiejsze warunki: 67 godzin nieprzerwanego marszu przez 330 km.

Nieprzerwany marsz na warunki wojenne AD 1939 (ostrzały, obrona, śledzenie, brody, warunki znane jedynie uczestnikom tej kampanii) przekłada się na długie dni…

Poniżej symulacja trasy na dzisiejsze warunki:

Najprawdopodobniej trasa ulegnie modyfikacji po analizie oryginalnych map z 1939 roku oraz po szczegółowej analizie tekstów Dziadka z tych i równoległych rękopisów.

Jeśli ktoś z Was dysponuje wiedzą i poradą, adekwatną do opisywanego okresu historycznego, zapraszam do kontaktu!

cdn…

PS. Oryginalne teksty zostaną opublikowane po skompletowaniu całego wpisu. Pierwotnie chciałem pokazać rękopisy od razu ale okazało się, że są w nich nazwiska osób, które Dziadek celowo przekreślił, czyli nie chciał. żeby je publikować, jak np. imię i nazwisko “żołnierza samotnego”, czyli dezertera. Do dziś żyją rodziny osób, opisywanych w tych wspomnieniach.

Kiedy skończę ten artykuł, opublikuję skany oryginalnych wspomnień. Miejsca wrażliwe, czyli dane osobowe osób i nazwisk, które mogłyby zostać pokrzywdzone, zostaną wymazane.

Pozdrawiam!

Włodek